Zawsze chciałam,
żeby moje życie było odzwierciedleniem dzieł klasycznych
mistrzów. Już jako mała dziewczynka chciałam być Helą
Wyspiańską. Mieć takie same błękitne jeziora zamiast oczu,
niewinną dziecięcą buzię i popielate warkoczyki. Nie miałam.
Dziwnym trafem paralela przychodzi dopiero teraz. Nigdy nie byłam
Ofelią, Pytią ani Polonią. Nie spotkał mnie Szał Uniesień, los
Madonny ani nawet Dziwny Ogród. Dawno nie widziałam Plant
wieczorem. Ale to już chyba nie jest istotne. Właściwie mnie już
nie ma. Zawsze chciałam wejść do wnętrza obrazu, a wyszło na to,
że jestem dźwiękiem. Jedyne, co mnie teraz definiuje to miarowe
pikanie aparatury. Ale i chyba to w końcu zniknie. Gdzieś w nogach
łóżka klęczy mój łkający Anhelli. Nie widzę tego, ale wiem,
że posiwiał. Nie bój się, poczekam na ciebie. Gdzieś, u
wezgłowia łóżka zatknięto ikonę Czarnej Madonny. Ktoś przykrył mnie futrzanym kocem. Po co?
Mój warkocz opada na poduszkę, a głowa stacza się delikatnie w bok. I już mnie nie ma. Jestem ciszą. Ja, Ellenai.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz