niedziela, 15 stycznia 2017

Błyski


- Już czas. Wracaj do niej. Masz syna, pamiętaj. - pocałunek na pożegnanie.
- Pamiętam, cały czas pamiętam. - Tomek uśmiechnął się szelmowsko. - I zawsze będę pamiętać. Dlatego mój syn nosi twoje imię. Kocham cię, stary.
Podmuch zatrzaśniętych drzwi rozbudził błyski w szkiełkach poruszonego powietrzem żyrandola. Wróci. Zawsze wracał.

Te kilkanaście lat temu nie przeczuwała tego wszystkiego. Poznała go już z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zawsze było ich dwóch, występowali w parze. Jeden nie mógł żyć bez drugiego. Tomek i Krzysiek, zawsze razem, prawie jak bracia. Tomasz poznał ją jeszcze w liceum, w którejś z obskurnych radomskich melin, które tylko z nazwy nosiły miano baru. Zaimponował jej rzeczą prozaiczną. Dostrzegł w niej kobietę, gdzieś pod warstwami czarnych bluz, męskich, za dużych koszulek z nadrukami metalowych kapel, bojówek, glanów i wstydliwie ukrywanego przed światem szczątkowego biustu i chłopięcej sylwetki.
Później życie potoczyło się zwyczajnym torem. Był te dwa lata starszy, więc pojechał do Warszawy na studia. Politechnika, wydział mechatroniki. Była wtedy z niego tak niesamowicie dumna. Rzeczą naturalną wydawało jej się, że wraz z nim zamieszka Krzysiek. Przecież i tak są nierozłączni.

Czy podejrzewała cokolwiek? Skąd! Przecież przyjaciele są dla siebie czuli. Nawet kiedy po raz pierwszy wylądowała z Tomkiem w łóżku, nic nie podejrzewała. Nawet pomimo jego niezdarności i obrzydzenia, w spojrzeniu, jakim omiótł jej piersi. Usłużnie przewróciła się wtedy na brzuch, a później, już po wszystkim przełknęła gorzką pigułkę jego aseksualności i odium grzechu sodomii, którego się właśnie dopuścili.

Nie mniej jednak, poza tą sferą związku, żyło im się bardzo dobrze. Kiedy ona przyjechała na studia, nawet nie pomyśleli o tym, żeby zamieszkać razem. Oboje mieli w uszach słowa ich rodziców, księży i katechetów, wałkowane wielokrotnie. Mieszkanie razem przed ślubem to grzech. Cięższy niż przypadkowy seks, który został odpokutowany wycieraniem podeszw w drodze na roraty.
W końcu klęknął przed nią z najbardziej niepraktycznym pierścionkiem na świecie, była szczęśliwa. Po ludzku szczęśliwa. Wreszcie, jej ukochany zostanie jej mężem, będą mieć wspólną firmę komputerową, dzieci, psa.

- Wyglądasz pięknie. Tylko zakryj dekolt, nie godzi się tak, przed Bogiem… - pocałował ją w skroń, już po rodzicielskim błogosławieństwie. W oczach Krzyśka (kto inny mógł być świadkiem?) widziała smutek pomieszany z ulgą. Wesele przebiegło poprawnie, jak to wesela miały w zwyczaju. Wyrywana do tańca przez wąsatych wujów Januszów i otoczona wianuszkiem pulchnych ciotek Grażyn nie widziała, a może nie chciała widzieć miękkich spojrzeń, jakie pan młody kierował w stronę Krzyśka.
Nocy poślubnej nie było, byli w końcu tak zmęczeni uwieńczeniem wielomiesięcznej organizacji, harówką dnia codziennego, zaproszeniami, życzeniami i uściskami. Rozumiała to, ksiądz wszakże ostrzegał ją przed tym, żeby nie naciskała. Na małżeński obowiązek powinien być zawsze odpowiedni czas, miejsce i nastrój. Dalej, po ślubie, również nie było kolorowo. Dostosowywał się tylko do jej cyklu, wszystkie inne potrzeby zbywając argumentem sprowadzeniu seksu tylko do prokreacji. Tak w końcu nauczało Pismo. A do roli głupiej kobiety nie należy kwestionowanie, ba, nawet rozumienie zasad Księgi. Nie polemizowała, w domu, rodzice skutecznie oduczyli ją tego.

Kiedy w jej brzuchu wykiełkowało nowe życie, cieszył się po dwakroć. Po pierwsze, z potomka, co wydawało jej się oczywiste, a co Tomasz okazywał chętnie całemu światu. Po drugie zaś, w skrytości ducha, cieszył się z kilkunastu miesięcy wolności od konieczności spełniania małżeńskiego obowiązku.

Dopiero później, na terapii, przyznała, że nie zauważała, a może nawet nie chciała zauważać jego cyklicznych nieobecności, zostawania u Krzyśka po nocach, pod pretekstem kolejnych projektów, pisania programów i innych męskich spraw. Gdyby wracał pijany, zrozumiałaby to. W końcu w jej domu to była tradycja. Kiedy poskarżyła się matce, ta ofuknęła ją, że to nie może być prawda. Skoro Tomek wybrał ją, wziął z nią ślub i spłodził dziecko, to przecież oczywiste, że nie może być pedałem. I powinna się cieszyć, że mąż nie żąda od niej seksu częściej. Do tekstu o tym, że pięknością to ona nie jest i Tomasz może zacząć szukać szczęścia na mieście, zdążyła się już przyzwyczaić.

Kiedy urodził się Krzysio (imię, ani kandydat na chrzestnego wydawały jej się oczywiste, jak następstwo pór roku), wsiąkła w rutynę macierzyństwa. Po całym dniu opieki nad krzyczącym niemowlakiem nie chciała od swojego męża nic, poza spokojem i szczątkową pomocą, co Tomek z usłużnie czynił.

Wszystko wydało się, kiedy ich syn miał 8 miesięcy, i działo się w sposób klasyczny, podręcznikowy wręcz. Pojechała z dzieckiem na weekend do rodziców, Tomek jak zwykle wymówił się pracą i niechęcią do jej matki. Rozumiała to, w końcu za coś trzeba było kupować pampersy. Gdzieś pod Grójcem zawróciła, bo Krzysio obudził się i nie mógł znaleźć swojego ukochanego, pluszowego królika, bez którego nie mógł się uspokoić.
Na Ochotę wracała w akompaniamencie dziecięcego krzyku, łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe.
Kiedy przekroczyła próg mieszkania, jej świat runął. W końcu nie codziennie przyłapuje się swojego męża in flagranti, z jego najlepszym przyjacielem.

Tomek w milczeniu spakował się, złapał walizkę i trzasnął drzwiami. Podmuch powietrza zakołysał samolocikami, wiszącymi na karuzeli, nad łóżeczkiem ich syna. Kolorowe błyski na moment pojawiły się na ścianie. Krzysio wyciągnął do nich rączkę, w drugiej ściskając ukochanego królika.
- Tatuś wróci, synku. On zawsze się wraca.