- Już czas. Wracaj
do niej. Masz syna, pamiętaj. - pocałunek na pożegnanie.
- Pamiętam, cały
czas pamiętam. - Tomek uśmiechnął się szelmowsko. - I zawsze
będę pamiętać. Dlatego mój syn nosi twoje imię. Kocham cię,
stary.
Podmuch
zatrzaśniętych drzwi rozbudził błyski w szkiełkach poruszonego
powietrzem żyrandola. Wróci. Zawsze wracał.
Te kilkanaście lat
temu nie przeczuwała tego wszystkiego. Poznała go już z całym
dobrodziejstwem inwentarza. Zawsze było ich dwóch, występowali w
parze. Jeden nie mógł żyć bez drugiego. Tomek i Krzysiek, zawsze
razem, prawie jak bracia. Tomasz poznał ją jeszcze w liceum, w
którejś z obskurnych radomskich melin, które tylko z nazwy nosiły
miano baru. Zaimponował jej rzeczą prozaiczną. Dostrzegł w niej
kobietę, gdzieś pod warstwami czarnych bluz, męskich, za dużych
koszulek z nadrukami metalowych kapel, bojówek, glanów i wstydliwie
ukrywanego przed światem szczątkowego biustu i chłopięcej
sylwetki.
Później życie
potoczyło się zwyczajnym torem. Był te dwa lata starszy, więc
pojechał do Warszawy na studia. Politechnika, wydział mechatroniki.
Była wtedy z niego tak niesamowicie dumna. Rzeczą naturalną
wydawało jej się, że wraz z nim zamieszka Krzysiek. Przecież i
tak są nierozłączni.
Czy podejrzewała
cokolwiek? Skąd! Przecież przyjaciele są dla siebie czuli. Nawet
kiedy po raz pierwszy wylądowała z Tomkiem w łóżku, nic nie
podejrzewała. Nawet pomimo jego niezdarności i obrzydzenia, w
spojrzeniu, jakim omiótł jej piersi. Usłużnie przewróciła się
wtedy na brzuch, a później, już po wszystkim przełknęła gorzką
pigułkę jego aseksualności i odium grzechu sodomii, którego się
właśnie dopuścili.
Nie mniej jednak,
poza tą sferą związku, żyło im się bardzo dobrze. Kiedy ona
przyjechała na studia, nawet nie pomyśleli o tym, żeby zamieszkać
razem. Oboje mieli w uszach słowa ich rodziców, księży i
katechetów, wałkowane wielokrotnie. Mieszkanie razem przed ślubem
to grzech. Cięższy niż przypadkowy seks, który został
odpokutowany wycieraniem podeszw w drodze na roraty.
W końcu klęknął
przed nią z najbardziej niepraktycznym pierścionkiem na świecie,
była szczęśliwa. Po ludzku szczęśliwa. Wreszcie, jej ukochany
zostanie jej mężem, będą mieć wspólną firmę komputerową,
dzieci, psa.
- Wyglądasz
pięknie. Tylko zakryj dekolt, nie godzi się tak, przed Bogiem… -
pocałował ją w skroń, już po rodzicielskim błogosławieństwie.
W oczach Krzyśka (kto inny mógł być świadkiem?) widziała smutek
pomieszany z ulgą. Wesele przebiegło poprawnie, jak to wesela miały
w zwyczaju. Wyrywana do tańca przez wąsatych wujów Januszów i
otoczona wianuszkiem pulchnych ciotek Grażyn nie widziała, a może
nie chciała widzieć miękkich spojrzeń, jakie pan młody kierował
w stronę Krzyśka.
Nocy poślubnej nie
było, byli w końcu tak zmęczeni uwieńczeniem wielomiesięcznej
organizacji, harówką dnia codziennego, zaproszeniami, życzeniami i
uściskami. Rozumiała to, ksiądz wszakże ostrzegał ją przed tym,
żeby nie naciskała. Na małżeński obowiązek powinien być zawsze
odpowiedni czas, miejsce i nastrój. Dalej, po ślubie, również nie
było kolorowo. Dostosowywał się tylko do jej cyklu, wszystkie inne
potrzeby zbywając argumentem sprowadzeniu seksu tylko do prokreacji.
Tak w końcu nauczało Pismo. A do roli głupiej kobiety nie należy
kwestionowanie, ba, nawet rozumienie zasad Księgi. Nie polemizowała,
w domu, rodzice skutecznie oduczyli ją tego.
Kiedy w jej brzuchu
wykiełkowało nowe życie, cieszył się po dwakroć. Po pierwsze, z
potomka, co wydawało jej się oczywiste, a co Tomasz okazywał
chętnie całemu światu. Po drugie zaś, w skrytości ducha, cieszył
się z kilkunastu miesięcy wolności od konieczności spełniania
małżeńskiego obowiązku.
Dopiero później,
na terapii, przyznała, że nie zauważała, a może nawet nie
chciała zauważać jego cyklicznych nieobecności, zostawania u
Krzyśka po nocach, pod pretekstem kolejnych projektów, pisania
programów i innych męskich spraw. Gdyby wracał pijany,
zrozumiałaby to. W końcu w jej domu to była tradycja. Kiedy
poskarżyła się matce, ta ofuknęła ją, że to nie może być
prawda. Skoro Tomek wybrał ją, wziął z nią ślub i spłodził
dziecko, to przecież oczywiste, że nie może być pedałem. I
powinna się cieszyć, że mąż nie żąda od niej seksu częściej.
Do tekstu o tym, że pięknością to ona nie jest i Tomasz może
zacząć szukać szczęścia na mieście, zdążyła się już
przyzwyczaić.
Kiedy urodził się
Krzysio (imię, ani kandydat na chrzestnego wydawały jej się
oczywiste, jak następstwo pór roku), wsiąkła w rutynę
macierzyństwa. Po całym dniu opieki nad krzyczącym niemowlakiem
nie chciała od swojego męża nic, poza spokojem i szczątkową
pomocą, co Tomek z usłużnie czynił.
Wszystko wydało
się, kiedy ich syn miał 8 miesięcy, i działo się w sposób
klasyczny, podręcznikowy wręcz. Pojechała z dzieckiem na weekend
do rodziców, Tomek jak zwykle wymówił się pracą i niechęcią do
jej matki. Rozumiała to, w końcu za coś trzeba było kupować
pampersy. Gdzieś pod Grójcem zawróciła, bo Krzysio obudził się
i nie mógł znaleźć swojego ukochanego, pluszowego królika, bez
którego nie mógł się uspokoić.
Na Ochotę wracała
w akompaniamencie dziecięcego krzyku, łamiąc wszystkie możliwe
przepisy drogowe.
Kiedy
przekroczyła próg mieszkania, jej świat runął. W końcu nie
codziennie przyłapuje się swojego męża in
flagranti, z
jego najlepszym przyjacielem.
Tomek
w milczeniu spakował się, złapał walizkę i trzasnął drzwiami.
Podmuch powietrza zakołysał samolocikami,
wiszącymi na karuzeli, nad łóżeczkiem ich syna. Kolorowe
błyski na moment pojawiły się na ścianie. Krzysio
wyciągnął do nich rączkę, w drugiej ściskając ukochanego
królika.
-
Tatuś wróci, synku. On zawsze się wraca.