Song of Time
Minuty
skapywały gęstymi, smolistymi kroplami. Nawet sekundy, pracowicie
odmierzane przez stary radziecki budzik, zwolniły. Czas, pojęcie
względne. W tym przypadku dłużył się niemiłosiernie. Anna nawet
nie zadała sobie trudu, żeby przyłożyć głowę do poduszki. Bo
ileż można? Sen nadal nie przychodził, przeganiany
dymem z papierosów, których w
paczce było coraz mniej.
Co
innego ze wspomnieniami.
Moja
wina, moja wina,moja bardzo wielka wina. Słowa apologii bezwiednie
związane były z jego twarzą. Błąd szczenięctwa? Tak, to bardzo
prawdopodobne. Ale nadal było jej wstyd. Zraniła go w końcu więcej
niż raz.
Szkolny
korytarz skąpany był w słońcu. Czekali razem na historię. W
końcu tak to się zaczęło. Chyba w drugiej klasie. Nieudolnie
zagadała do niego z pytaniem: „Słuchasz Najtłisza?” Po
raz drugi. „Już się mnie o to pytałaś.” - Anna do dzisiaj
rumieniła się i złościła za swoją nastoletnią głupotę.
Później
przyszła ta upojna wiosna.
Ognisko, piwo pite w ukryciu i pamiętna gra w butelkę, kiedy
wszyscy oszukiwali. Wtedy odkryła jak słodko potrafią smakować jego usta.
Później przyszły koncerty, szczególnie ten jeden, pierwszy. Złapał ją za rękę i wciągnął do siebie na scenę. A we wrześniu były glany, trzymanie się za ręce pod ławką i malowanie mu paznokci.
Chodzenie za rękę, ukrywane przed światem pocałunki. Mała
chmurka szczęścia na której unosiła się niczym Mała Mi.
A
później zaczęło się psuć. Był nie taki, jak być powinien. Na
większość propozycji odpowiadał: Nie chce mi się. Bardzo
prawdopodobne, że już wtedy się go wstydziła. Ale najbardziej
wstydziła się siebie. Uciekała od jego dotyku, uciekała od niego.
Przecież skąd miał wiedzieć, że kiedy wraca do domu jej wiecznie
pijany ojciec po raz kolejny próbował się do niej dobierać? Skąd
miał wiedzieć, że siniaki na rękach to nie była kwestia pracy w
gospodarstwie, ale metoda „hartowania charakteru” mokrą szmatą
skutecznie utrwalana przez jej matkę? W
końcu przyszedł pierwszy dzień czerwca. I wtedy po raz pierwszy
złamała mu serce.
Dopiero
później, znacznie później doszła do wniosku, że stała za tym
jej matka. Tak
długo sączyła do jej uszu jad, twierdziła w końcu, że stać ją
na kogoś lepszego. Ale związek z kimś lepszym skończył się…
Tak jak się skończył. Anna
nigdy nie przebaczyła matce, że wtedy ją sprzedała. Bo chyba
tylko tak można było nazwać tę chorą sytuację.
We następnego września ich drogi znowu się spotkały. Orbitowali
wokół siebie
przez 3 lata. Bliżej, dalej. Ale zawsze w
zasięgu wzroku.
Stary
piec kaflowy w obskurnej knajpie był niemym świadkiem ich rozmów,
uśmiechów, konfrontacji charakterów.
Oczywiście,
że w międzyczasie była studniówka. Każde przyszło z kimś
innym, w końcu oficjalnie już nie byli parą. I każde zawiodło się na swoim partnerze. Pić na smutno
skończyli o 4 rano. Później był luty
i wariata godny wyjazd na Śląsk. W końcu przyszedł
marzec,
jego urodziny, koncert jakiegoś kiczowatego zespołu z pogranicza
disco w rytmie polo. Wtedy po raz drugi złamała mu serce. Tym
razem skutecznie.
Anna
otworzyła oczy. Jak dobrze, że przy łóżku leżał jej dyżurny
notatnik.
Najmilszy,
Od dwóch miesięcy
nie mogę spać. Może to wina leków, które biorę. Bo wyobraź
sobie, że wyzdrowiałam już prawie zupełnie. Tylko czasami o tym
zapominam. Następną kontrolę mam dopiero w przyszłym miesiącu,
ale powoli odbijam się od dna. Mam nadzieję, że będzie to moja
ostatnia wizyta w tamtym gabinecie. Od leków nie śpię, chudnę i
nie mogę się skoncentrować. Zaiste, wiem już dlaczego zawsze
uważałeś na moją głowę. W końcu to siedlisko potworów tego
świata.
Tu jest pięknie,
choć często nie umiem się odnaleźć. Pamiętam, kiedy mówiłeś,
że każdy z nas jest wyspiarzem, w otoczeniu innych wyspiarzy. I
chyba miałeś rację. Jak zwykle z resztą. Ty przecież zawsze masz
rację. Często, kiedy mam czas, siedzę w oknie i z piętnastego
piętra patrzę na ludzi na dole. To zabawne, patrzeć na korki,
ludzki pośpiech i wkurw. Zwłaszcza wtedy, kiedy dzieli nas od
siebie tafla szkła i metry sześcienne powietrza. Ostatnio częściej
widzę jednak smog. Ta szara chmura zabójczego dymu skutecznie
odgradza mnie od świata, którego nienawidzę.
Chwilami czuję się
samotna. Tak, to dobre słowo, żeby to oddać. Nie tylko przez to,
że Cię tutaj nie ma. Najbardziej dojmującym odczuciem jest to,
kiedy w piątek wieczorem odpalasz kolejny głupi film, bo nie masz z
kim się spotkać. I kiedy wszyscy coś ode mnie chcą, a kiedy
przestaję być potrzebna – wtedy odrzucają mnie jak zepsutą
zabawkę. Tak jak ja kiedyś Ciebie.
A wiesz, Żeglarzu
Kochany, że śniłeś mi się ostatnio? Jakimś cudem wyrwałam
wczoraj nocy kapkę snu. Noc była jasna i
zimna, zupełnie jak wtedy na Rudawach. Śnieg iskierkami grał w
świetle Miesiąca. Drzewa i płoty trzeszczały od mrozu. Nawet nie
wiesz, jak dawno nie widziałam gwiazd? Tam, gdzie mieszkam nie widać
nawet księżyca, a w nocy jest zupełnie jasno. Bałam się wtedy.
Sama nie wiem czego. Coś czaiło się pod powałą. Chyba nawet Ci o
tym opowiedziałam. Nic nie odpowiedziałeś i jeszcze mocniej
okryłeś mnie kocem. Bo ty chyba nigdy nic nie mówisz. Dolałeś do
kubka odrobinę wody z samowara i wstałeś, żeby dołożyć do
pieca. Za drzwiami wyły wilki.
A później wszystko
się zmieniło, zupełnie jak w jakimś kalejdoskopie. Dom, las,
śnieg, konie. I to, że się bałam. Cały czas tak okrutnie się
bałam. Teraz sama nie wiem czego dokładnie.
To chyba powtarza
się za każdym razem, kiedy wykradnę Pani Nocy trochę snu.
Wszystko, co z nich
pamiętam to zimno, strach, lodowy błękit twoich oczu i to, że
smakujesz krwią. Czekam na te sny. Chcę więcej.
Choć nawet w nich mi
nie wybaczysz.
Kilka
łez cicho spłynęło po policzku, prosto na niezaschnięty jeszcze
atrament.
To ma chyba charakter autoterapii i wyznania grzechów. Po czterech latach zdałam sobie sprawę ze zła, jakie wyrządziłam pewniej, niegdyś drogiej mi osobie.