Niczego nie chciała
w zamian, nie oczekiwała, nie miała złudzeń i nadziei. Może i
mogła osiągnąć coś, czego nie dostał nikt inny. On w końcu
wiele mógł i nawet nakłaniał, żeby przychodzić do niego z
każdym, nawet najdrobniejszym problemem. Nigdy nie skorzystała z
propozycji. Zbyt dumna, zbyt zasadnicza, zbyt honorowa. Kiedy mijali
się w korytarzu, albo na papierosie przed instytutem, od jego
uśmiechu drżały jej ręce.
Postanowił zaprosić
ją, jako przedstawiciela studentów, na listopadowy kongres. Impreza
może była hermetyczna i przeznaczona dla najwyższych tuz dziedzin
wszelkich, ale kto, jak nie ona, zasłużyła na to? Pracowała wręcz
tytanicznie. Łączyła zajęcia na uczelni, stanie za ladą w
księgarni i przewodniczenie kołu naukowemu. To ostatnie ogarniała
sama. Widział, że kiedy tylko się da, siedzi w bibliotece, oglądał
zeskanowane przez nią zdjęcia, jej opisy bibliograficzne do
projektu, który sam wymyślił. Kilka razy, korzystając ze swych
dyrektorskich możliwości, sprawdził jej wyniki. Nie schodziła
poniżej 4,5. Podejrzewał, że robi to kosztem nerwów i życia
prywatnego. Liczył paczki papierosów, które w nerwach paliła
przed instytutem; widział coraz więcej srebrnych nitek w rudym warkoczu;
na jednej, czy drugiej studenckiej imprezie, zauważył jej
manifestacyjną samotność. Zasłużyła, zdecydowanie zasłużyła.
Limuzyny z
urzędnikami ministerstwa już się rozjechały. Raut po konferencji
powoli się kończył. Jan z atencją pożegnał się z władzami
dziekańskimi i rektorskimi, znajomymi z innych ośrodków. Kiedy
tłum się rozrzedził zauważył, że Maria chyba na niego czeka.
Podmuch wiatru sprawił, że zatrzęsła się z zimna jeszcze
bardziej.
- Panie profesorze,
to może ja już pójdę. Odjechał mi ostatni autobus, przejdę się,
mieszkam niedaleko.
- Pani Mario, nie
pozwolę na to. Proszę pozwolić się odprowadzić! Gdzie pani
mieszka?
- Na Stawki, obok
Polin, panie profesorze.
- I chce pani iść
taki kawał sama? Zamówię taksówkę.
- Ale nie chcę
robić kłopotu… Poza tym koszta… Przejdę się, dobrze mi to
zrobi.
- Pani Mario! To
w takim razie panią odprowadzę, i proszę nie odmawiać - popatrzył
na nią jednym z tych swoich najbardziej przekonujących spojrzeń,
którym ulegały wszystkie.
Wszedł z nią na
górę. Dał się zaprosić na herbatę, choć była pierwsza w nocy.
I tak nikt już na niego nie czekał. Ze zwyczajną sobie ciekawością
badacza wszedł, w pachnący jej perfumami, kawałek świata. Z
uznaniem pokiwał głową nad regałem książek, który wypełniał
całą ścianę, kątem oka zauważył marynistyki Ajwazowskiego,
wiszące na ścianach.
- Zawsze dziwiło
mnie to, w jaki sposób Ajwazowski, tak fotograficznie potrafił
uchwycić chmury.
- Na Krymie są
podobno najpiękniejsze. Zawsze chciałam tam pojechać, szkoda, że
już nie będę miała okazji.
- Pani Mario,
proszę tak nie mówić, jak pani pewnie wie najlepiej, każda wojna
kiedyś musi się skończyć. Poza tym, jaka pani jest jeszcze młoda.
- Stali zbyt blisko siebie. Odruchowo odgarnął opadające na jej
śliczną twarz pasemko włosów. Zadrżała, ale nie odskoczyła.
Spod ukosa spojrzały na niego wielkie, brązowe, przestraszone oczy.
Najbardziej oczywistą rzeczą, jaka przyszła mu wtedy do głowy,
było to, żeby w końcu ją pocałować, nic nie robiąc sobie z
konsekwencji.
Nie myślał o
konsekwencjach nawet wówczas, kiedy kładł ją na łóżku.
Poczekała, aż
zaśnie. Dopiero wtedy podeszła do okna, usiadła na parapecie i
zapaliła papierosa, zastanawiając się nad tym, jak następnego
dnia rano spojrzy sobie w oczy.